Pod Brukiem Leży Plaża

Biuletyn warszawskiej Antify

Mit socjalnego PiSu

Często spotyka się twierdzenie, zwłaszcza wśród liberalnej opozycji, jakoby Prawo i Sprawiedliwość była partią „socjalistyczną”. Od dawna krytykuję rozpowszechnianie tego rodzaju oderwanych od faktów opowieści. Przede wszystkim, żadna partia, która nie dąży do uspołecznienia środków produkcji (a więc oddania ich pod kontrolę społeczną, a nie pod kontrolę biurokracji partyjnej czy rządowej) nie może być określana jako socjalistyczna. Nawet jeśli pojawią się tu i ówdzie jakieś wymuszone pod presją ustępstwa socjalne, to i tak „socjal” nie jest tożsamy z socjalizmem mimo podobieństwa nazw.

Czy konserwatyści są socjalistami?
Część konserwatystów, m.in. brytyjskich, już od XIX wieku uważała, że jeśli klasy wyższe nie podzielą się choć kawałkiem tortu z wypracowywanego przez wszystkich bogactwa, wtedy może dojść do poważnych zaburzeń społecznych, co z kolei stanowi zagrożenie dla istnienia całego systemu i porządku społecznego. Podobne rozważania także pojawiły się wśród części liberałów, którzy lękali się rewolucji. Pierwszym, który wprowadził elementy socjalne w państwie był ultrakonserwatywny Bismarck – kanclerz Niemiec. Nie zrobił tego oczywiście z dobrego serca, socjalistów tępił zajadle jak mało kto. Widząc jednak poważne zaburzenia społeczne spowodowane rewoltami robotników, a także „słabą jakość” rekruta do armii, ze względu na wyniszczającą pracę do jakiej zmuszał robotników kapitał, Bismarck zdecydował się na wprowadzenie ubezpieczeń społecznych. Także po upadku „żelaznego kanclerza” proces ten był kontynuowany.
Mimo zwiększającej się kontroli państwa nad gospodarką nie czyniło to jednak z konserwatystów socjalistów: nie mieli oni zamiaru oddawać nadzoru nad gospodarką klasom wyzyskiwanym, a jedynie uchronić kapitalizm przed zagładą, spowodowaną ich własnymi ekscesami. Wśród tych rozważań i praktycznych posunięć rodziło się nowoczesne państwo socjalne, które jest tworem w większym stopniu konserwatywnym (mającym chronić zasadnicze elementy status quo) niż socjalistycznym, czy lewicowym.
„Socjalny” PiS
I tu przeskoczymy o kilkadziesiąt lat, z powrotem do Polski. PiS nawet gdyby stosował na szeroką skalę „socjal” nie byłby partią socjalistyczną czy lewicową. Jest to partia z gruntu konserwatywna. Jeśli dokonuje jakichś korekt w kapitalizmie, to wcale nie na większą skalę niż wcześniej liberałowie. Robi to po prostu pod naciskiem realiów ekonomicznych (ucieczka siły roboczej z kraju, poprawa koniunktury wywołująca presję płacową itd.), a nie programu ekonomicznego. Już liberalny rząd Tuska przecież podnosił płacę minimalną i zlikwidował złodziejski transfer pieniędzy do sektora bankowego pod nazwą OFE. Wcale tego nie chciał, ale musiał.
Podobnie PiS – czyni pewne ustępstwa ze względu na realia gospodarcze oraz czasem wykonuje pewne gesty w stosunku do klas podporządkowanych żeby zdobyć część poparcia i aby odróżnić się od liberałów. Jednak zasadnicza polityka gospodarcza nie różni się aż tak radykalnie od poprzedników, jak głoszą to liberalne media.
Sztandarowy program 500 Plus owszem, pomógł wielodzietnym rodzinom zagrożonym ubóstwem. Ale nie było to celem programu, ale jego ubocznym skutkiem. Nie został on skierowany do niezamożnych w celu poprawy ich losu, ale stanowił bonus dla wszystkich rodzin, za posiadanie jak największej liczby dzieci. Nie jest to więc program socjalny, ale pronatalistyczny, realizujący konserwatywny program wyrażony niegdyś przez cesarza Niemiec Wilhelma II: Kinder, Küche, Kirche [Dzieci, kuchnia, kościół]. Oto dodatek skierowany także do bogatych, za to, że urodziło im się kolejne dziecko.
Wyraża to wprost redaktor naczelny pisowskiego biuletynu partyjnego „wSieci”, Jacek Karnowski, który 16 grudnia 2018 ogłosił: „Transfery socjalne mają sens, jeśli są częścią większego planu budowy lepszej Polski. Lepszej nie tylko w sensie materialnym. Taki był głębszy sens programu 500+. Bo wiązał się on z rodzinnością, dzietnością, z wolą trwania polskości, a w szerszym wymiarze z tradycyjnymi polskimi wartościami. To nie był tylko transfer: to było także komunikat z jasnym przesłaniem: chcemy trwać jako naród”.
Nie chodzi więc o to, żeby wyzwolić klasę pracującą z jarzma poddaństwa wobec kapitału i państwa, ale o to, żeby jednakowo biedni i bogaci rodzili więcej dzieci i w ten sposób umacniali tradycyjne wartości i „trwanie polskości”. Reszta to drugorzędny dodatek i niekoniecznie istotny „wypadek przy pracy”.
Partia deweloperów
O ile jednak 500 Plus przynajmniej pomogło niezamożnym, wielodzietnym rodzinom, choć zaledwie jako „wypadek przy pracy”, to inny sztandarowy program PiS, czyli Mieszkanie Plus, skończył się klapą. W każdym razie, z punktu widzenia potrzeb osób niezamożnych. Tak jak poprzednie programy mieszkaniowe, okazał się być skierowany głównie do zamożniejszych. Wysokie stawki czynszów w stosunku do mieszkań komunalnych i przede wszystkim w stosunku do możliwość finansowych ludzi, nie są zachęcające. Dodatkowo, ustawodawstwo dotyczące Mieszkania Plus praktycznie wyjmuje najem instytucjonalny spod ustawy o ochronie praw lokatorów. Osoba, która zachce nająć lokal będzie musiała podpisać oświadczenie w formie aktu notarialnego, w którym zobowiąże się do opuszczenia lokalu w terminie 14 dni od zażądania eksmisji, bez prawa do lokalu socjalnego i mieszkania tymczasowego. Osoby, które popadną w kłopoty, można traktować jak worki z kartoflami. Eksmisja będzie możliwa nawet w przepadku kobiet w ciąży, osób starszych, czy niepełnosprawnych. Najem instytucjonalny, nieograniczony jedynie do programu Mieszkanie Plus, stanowi potężną wyrwę w prawach lokatorów i w przyszłości będzie wykorzystywany po to, żeby te prawa obejść.
Zamiast rozwijać mieszkalnictwo komunalne o dostosowanych do kieszeni przeciętnego pracownika czynszach, tworzy się wciąż dziwne projekty dostosowane raczej do potrzeb deweloperów i różnych biznesmenów, którzy chcą zarobić na desperacko poszukujących godnego mieszkania ludziach. Tu się niewiele zmieniło od czasów rządów liberałów.
Jak wyglądają realia rozmów z tym rzekomo „socjalnym” rządem miałem okazję się osobiście przekonać, jako aktywista lokatorski, w przypadku sprawy pozbawionych pierwokupu mieszkańców byłych mieszkań zakładowych. Od ponad 20 lat walczą o swoje prawa i kolejne rządy przyznają, że doszło do zawłaszczenia, ale nic z tym nie robią. Rząd PiS twierdził, że przygotowuje ustawę, która zmieniłaby systemowo w całym kraju los tysięcy ludzi eksmitowanych z tego rodzaju mieszkań przez nowych właścicieli. Mimo spotkań w Ministerstwie Infrastruktury i mimo licznych obietnic, przygotowywanie tej ustawy przeciągało się, aż w końcu przedstawiciele partii rządzącej przekazali nam informację, że ustawa trafiła do zamrażarki i w tej kadencji na pewno nie ruszy jej realizacja. A starsze osoby wciąż trafiają do przytułków lub substandardowych mieszkań socjalnych, opalanych węglem i z ubikacjami na zewnątrz. Są to lokale często zagrzybione, w których nawet młodym byłoby ciężko żyć, choć tamte mieszkania, z których są teraz brutalnie wyrzucani, budowali z pieniędzy ich zakładu pracy, a także bezpośredniego wkładu finansowego i robocizny.
Efekty komisji reprywatyzacyjnej, o której PiS trąbił dookoła chcąc na tej sprawie zbić kapitał polityczny, także są marne. Do zasobu miasta Warszawy wróciła zaledwie jedna kamienica, a podstawowej dla tego problemu ustawy reprywatyzacyjnej jak nie było, tak nie ma. Zresztą, jak można wymagać wyjaśnienia i rozwiązania sprawy złodziejskiej reprywatyzacji, skoro sam PiS brał w tym udział za rządów Lecha Kaczyńskiego? Udział w prywatyzacji majątku RSW „Prasa-Książka-Ruch” i przejęciu gruntów, gdzie teraz chcą stawiać wieżowce dowodzi jasno, że jest to partia nie tylko deweloperów, ale sama jest partią-deweloperem.
Partia pracodawców
Również oprotestowane przez wszystkie związki zawodowe, z Solidarnością włącznie, planowane zmiany w Kodeksie Pracy ujawniały, że PiS-owi nie zależy na poprawie siły przetargowej pracowników oraz na wzmacnianiu roli związków zawodowych. Przeciwko tym propozycjom solidarnie bunt podniósł cały zorganizowany świat pracy i w końcu PiS się wycofał, choć ostrzega, że tylko „na razie”. Dziś, tak jak wcześniej, za założenie związku zawodowego można zostać wyrzuconym z pracy, a procesy trwają latami. Dzieje się to także w państwowych firmach, takich jak Poczta Polska, gdzie zwolniono m.in. listonoszy związanych ze Związkiem Syndykalistów Polski za to, że mówili prawdę o swojej pracy i płacy na protestach oraz w mediach. Rzekomo „ludowy” rząd nie interweniował. Jednocześnie pracownicy są słabo zorganizowani i w chwili próby nie potrafią stanąć solidarnie do walki, przez co przegrywają, choć zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Wciąż trwa wtłaczanie im do głów, że są samotnymi łódkami na morzu i tylko oni i ewentualnie ich małe rodziny mogą liczyć same na siebie. Tutaj PiS także nie zmienił retoryki i nie zależy mu, jak każdej partii, na samoorganizacji ludzi.
Nie rozwiązano także problemu śmieciówek. Sprawa używanych w celu ominięcia Kodeksu pracy umów cywilnoprawnych, nie ogranicza się tylko do „stawki na rękę”, ale pozbawienia licznych praw i świadczeń, które przysługują pracownikom na umowie o pracę. Związek Syndykalistów Polski rozpoczął kampanię informacyjną na temat tego, co traci pracownik po przejściu na śmieciówki: www.godna-praca.pl.
Stąd też manewry PiS-u z płacą minimalną i częściowe ozusowanie umów niewiele zmieniają, ponieważ pracodawcy nadal się opłaca zatrudniać na umowy cywilnoprawne. Polska wciąż jest liderem w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o tego typu umowy, a szumnie ogłaszane programy PiS zmniejszyły to zjawisko tylko o 2%. Przykładowo, w branży kulturalnej, rozrywkowej i rekreacyjnej aż 37,2%. wypłat idzie dla pracowników pobierających śmieciówki, przy czym w mniejszych firmach z tej branży, zatrudniających od 10 do 49 pracowników, ten odsetek wynosi aż 57,8%. Kina, teatry, muzea nie są najwyraźniej zainteresowane zatrudnianiem na stałe. Większość młodych pracowników nie wie w ogóle jak wygląda umowa o pracę, nie mówiąc już o świadomości tego, co konkretnie traci pracując na śmieciówkach. W ten sposób pracownicy wchodzący na rynek pracy, od razu są odzwyczajani od takich „socjalistycznych” pomysłów jak płatny urlop, okres wypowiedzenia, czy dodatkowo płatne nadgodziny. Pracownicy także są zastraszani wizją „nieprzedłużenia umowy”, w razie gdyby zaczęli „szumieć”. Rządy PiS w żadnym wypadku tej sytuacji nie zmieniły. A podnoszenie stawki godzinowej wynika po prostu z sytuacji rynkowej.
PiS jest partią pewnej frakcji klasy średniej, która zyskała na transformacji mniej niż by chciała i odczuwa z tego powodu ogromną frustrację, a nie partią którą obchodzą losy klasy pracującej. Wie, że aby wygrać wybory musi odwoływać się także do niej, więc tworzy iluzje na temat swojej „ludowości” i nie oponuje, kiedy liberałowie określają ją jako partię „socjalną”, czy nawet „socjalistyczną”. Jeśli ktoś pokłada nadzieję w tej partii, czy generalnie w tym systemie, czeka go zawód. Chyba, że jest bogatym deweloperem, a i to nie zawsze, bo sukces zależy od tego jak blisko się jest kręgów władzy. Zmienia się dokładnie tyle, żeby nie zmieniło się nic.
Xavier Woliński, Lewica Wolnościowa

Komentarz redakcji: Węgry – ziemia obiecana?
Od wielu lat niespełnionym ideałem polskiej prawicy – od narodowców po PiS – pozostają Węgry Viktora Orbána. Długo można rozpisywać się o rozbudowanym systemie korupcji i autorytaryzmu, który przez 9 lat rządów wprowadziła partia Fidesz. Wystarczy powiedzieć, że kluczowe stanowiska w państwie, a bardzo często również w sektorze prywatnym, zajmują głównie rodziny i najbliżsi znajomi partii rządzącej, zmieniając całe przedsiębiorstwa i urzędy w prywatne folwarki. Państwo węgierskie prowadzi również otwarcie rasistowską politykę wobec uchodźców/czyń (ostatnio próbuje ich dosłownie zagłodzić)i zasłynęło m.in. z… zakazania bezdomności.
Rządy Orbánowskiej prawicy to jednak również zamach na prawo pracy. Kilka miesięcy temu Fidesz przeforsował ustawę, która zezwala na zwiększenie rocznej liczby nadgodzin z 250 na 400. Jakby tego było mało, dotychczas pensja za nadgodziny musiała być wypłacona w ciągu 12 miesięcy, teraz pracownicy poczekają aż 3 lata. Prawo zostało wprowadzone mimo masowych protestów społecznych ponad podziałami politycznymi. Rząd uzasadnił swoje działanie klasyczną, neoliberalną nowomową o „uelastycznianiu rynku pracy” i „wzroście konkurencyjności”.
Związki zawodowe nie mają wątpliwości, że „ustawa niewolnicza” (bo taką nazwą jest powszechnie określana na Węgrzech) została wprowadzona na zamówienie wielkiego kapitału, a konkretnie koncernów motoryzacyjnych, dla których prawicowe Węgry pozostają prawdziwym eldorado.
Nie inaczej wygląda polityka „prorodzinna”, która jest co prawda prowadzona dość intensywnie, ale po pierwsze, jej celem jest nie zasypanie nierówności społecznych, lecz skłonienie kobiet do rodzenia dzieci, a po drugie, podobnie jak w Polsce, najczęściej jest ona skierowana nie do najuboższych, lecz do nieźle prosperującej klasy średniej.
Antyfaszystowska Warszawa

Categorised as: Analizy



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.